Nie pożyczam muzyki
Matthew Herbert Big Band oczarował wrocławską publiczność (przed)premierowymi utworami z nowej, nagranej zaledwie tydzień temu płyty. Jeśli ktoś w XXI wieku nagra dźwięk koloru, to będzie to z pewnością nasz rozmówca – Maestro Matthew Herbert
Na horyzoncie: Z jednej strony ogrom samodzielnych kompozycji, z drugiej przywieziony do Wrocławia big-band. Czym różni się granie w tak dużej grupie od pracy z komputerem?
Matthew Herbert: Jestem zachwycony możliwościami, jakie stwarza komputer, ale big-band daje większą niezależność, jest bardziej ludzki. Praca z orkiestrą to tworzenie wspólnoty. To nie pozwala koncentrować się tak bardzo na sobie. Jedna osoba nie może zastąpić pięćdziesięciu trębaczy. Gdy jesteś DJ-em, robisz muzykę elektroniczną, istnieje duże ryzyko, że twoje ego przysłoni ci świat i staniesz się bardzo samolubny.
Nh: Płyta Matthew Herbert Big Band pod tytułem „Goodbye Swingtime” podbiła serca publiczności. Czy rzeczywiście jest pożegnaniem ze starym dobrym swingiem?
MH: Obecnie swing kojarzy się ze splendorem, luksusem, szampanem i klasą średnią. W tym tytule nie chodziło o pożegnanie swingu jako muzyki, ale swingu jako zjawiska. Kiedy Tony Blair zdecydował, że pójdziemy na wojnę w Iraku, dla mnie skończył się złoty okres niewinności. Poza tym Swingtime to była nazwa naszego studia nagraniowego.
Nh: Jest Pan twórcą bardzo radykalnym, znanym z jasno określonej filozofii tworzenia. Powstał nawet „Manifest”...
MH: Zawodowo zajmuję się robieniem muzyki i bardzo ważne jest dla mnie, by ludzie wiedzieli, że robię ją samodzielnie. To rodzaj odpowiedzialności. W Anglii żyjemy w bardzo narcystycznym, pełnym egoizmu społeczeństwie. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Jeśli chcesz kupić telewizor o trzeciej nad ranem, to możesz go kupić. Albo jeśli chcesz ściągnąć wszystkie albumy Michaela Jacksona albo Steviego Wondera, możesz je mieć za darmo. Branie, branie, branie. Historia zagarniania w Wielkiej Brytanii jest długa – kolonializm, Afryka... Nie zamierzam wpisywać się w tę politykę zachłanności. Kiedy robię muzykę, nie chcę po prostu brać. Ponoszę pełną odpowiedzialność za moje dźwięki. „Manifest” to deklaracja, że nie pożyczam muzyki od kogoś innego. Dla mnie jest to bardzo ważne. I w ten sposób chcę żyć. Muzyka to jest jedyna rzecz w moim życiu, na jakiej się znam i nad jaką mam kontrolę.
Nh: W swojej twórczości często odwołuje się Pan do poważnych, budzących kontrowersje kwestii. Czy Pana dźwięki nie układają się w lżejsze kompozycje?
MH: Nie chcę opowiadać o tym, że podoba mi się jakaś dziewczyna. Nie znaczy to, że nie interesuję się miłością, ale mam czasem wrażenie, że miłość to jedyna rzecz, o której ludzie śpiewają. W latach 30. i 40. było to zrozumiałe, bo nie można było poruszać tematów politycznych. Można było śpiewać tylko o miłości. Teraz, kiedy nie mamy żadnych ograniczeń, możemy mówić o wszystkim. A ludzie ciągle śpiewają o tym samym. Dlatego właśnie muzyka jest nudna.
Nh: Nagrał Pan już odgłos pralki, bicie serca, szelest opakowań z fast foodów. Czy są jeszcze jakieś dźwięki, których nie można zarejestrować?
MH: Jest ich bardzo dużo. Do naszego nowego albumu nagraliśmy dźwięki martwego, poddawanego kremacji ciała. Włożyliśmy też mikrofon do wnętrza organizmu, aby zarejestrować brzmienie nowotworu. Nic nie usłyszeliśmy – rak nam nie odpowiedział. Ale moim marzeniem pozostaje nagranie dźwięków choroby. Marzę także o umieszczeniu mikrofonu w milionie domów. Chcę słuchać całego miasta przez 24 godziny na dobę. Może stworzy to rytmiczną strukturę miasta.
Rozmawiały Joanna Klus i Marta Strzoda
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
1 comment:
a już wkrótce w warszawie :D
bilety warszawa
Post a Comment